Homo symbolicus
Kolejna dyskusja na Facebooku, którą niedawno odbyłem, zeszła na temat papieskich szat i symboliki. Tradycyjnie pojawiają się te same argumenty i równie konsekwentnie pada oskarżenie o faryzeizm. Można powiedzieć, że nihil novi sub sole – o tym wszystkim można przeczytać w moich poprzednich wpisach. Nawet osoby biorące udział w dyskusji mają tę samą świadomość, czy może raczej nieświadomość, wiary, jak chociażby stawianie Pisma Świętego nad Tradycją, bo to pierwsze jest częścią Objawienia, a to drugie to tylko twór człowieka. Po raz kolejny odnoszę smutne wrażenie, że rozmawiam z przedstawicielami grupy, która za kilkadziesiąt lat, gdy, miejmy nadzieję, przezwyciężony zostanie obecny kryzys, w jakiejś katolickiej encyklopedii zostanie przedstawiona mniej więcej tak:
posoborowcy – przedstawiciele tzw. „Kościoła posoborowego”, którym to określeniem sami się nazywali. Sekta rozwinęła się na początku lat 60. XX wieku na fali fałszywej interpretacji II Soboru Watykańskiego, zdobyła olbrzymią popularność, a zasięg jej zgubnego wpływu można porównać jedynie do herezji ariańskiej. Jej przedstawiciele cechowali się przeświadczeniem, że, pomijając czasy apostolskie, dopiero od czasów SWII Kościół tak naprawdę zaczął być Kościołem Chrystusowym. Cechowali się zamiłowaniem do dziwnie rozumianej prostoty (prostactwa) oraz estetyki (kiczu, tandety, bylejakości). Ich świadomość religijna była znikoma, podobnie jak wiedza na temat Kościoła, co pozwalało im bezkrytycznie przyjmować zgubne wpływy tego prądu. Charakterystyczne dla nich była religijność uczuciowa, infantylna. Sektę tę obecnie uważa się za wymarłą.
Nie ten jednak temat chciałem dziś poruszyć, ale z innej strony spojrzeć na kwestię symboliki i związanego z nią piękna znaku. Czy naprawdę jest tak, że Kościół słusznie poszedł do przodu, truchtając za uciekającym światem i wyzbył się bagażu niepotrzebnych gestów i ich znaczeń? Czy dziś symbolika jest dla człowieka czymś obcym i zbędnym?
Tak twierdzi wielu zwolenników Franciszkowego odrzucenia koronek i mucetów, jako elementów przebrzmiałych i niezrozumiałych. W tym jednak przypadku, elementy papieskiej garderoby nabierają wręcz podwójnego znaczenia. Pierwszym jest symbolika przypisana do samych rzeczy, ich koloru czy formy, drugim zaś sama kwestia ich używania. Znaczącym było odchodzenie od poszczególnych elementów, choć warto zauważyć, że np. papieski strój chórowy całkowicie został odrzucony dopiero przez Franciszka – Jan Paweł II i pod koniec pontyfikatu przywdziewał czerwony mucet. Wielce symbolicznym, choć w ciszy czynionym, był powrót pewnych tradycyjnych aspektów szeroko rozumianej papieskiej ceremonialności za Benedykta XVI, ale dopiero obecny papież, z hukiem i w blasku fleszy, stworzył nową symbolikę – symbolikę totalnego zerwania. Volens nolens rezygnując z czegoś w taki sposób, nadał temu jeszcze większe znaczenie.
Przed symboliką nie uciekniemy, gdyż jest ona wpisana w Kościół i w posługę papieską. Wiele rzeczy, jakie czyni papież, jest interpretowana właśnie według tego klucza i aby się o tym przekonać, wystarczy poczytać relacje z pielgrzymki Franciszka do Ziemi Świętej. Czemu tak jest? Bo każdy z nas to homo symbolicus i jest to wpisane w naszą naturę. Pytaniem więc nie brzmi czy potrzebujemy symboliki, ale jakiej. I tu stajemy przed kolejnym wymiarem szat i ceremonii, który mocno jest powiązany z tytułem tej strony.
Wielu interlokutorów broniących braku pomponów w życiu eklezjalnym twierdzi, że nie odczuwają przez to jakiejś pustki, że w sferze duchowej nie są im one potrzebne. Może i tak jest, może to ludzie o mocnej wierze, a może mówią tak teraz, a za jakiś czas, jak pewna część moich znajomych, która też tak twierdziła, po prostu porzucą Kościół i będą sobie żyli gdzieś na jego obrzeżach lub zgoła poza nim. Jest to jednak mocno egoistyczne podejście, bo pompony są potrzebne choćby dla ludzi takich jak ja, których moc wiary jest pobudzana przez zewnętrzne znaki, którzy w swej słabości szukają rzeczy wyższych w ich ziemskich odbiciach, dla których ksiądz musi wyglądać jak ksiądz, biskup jak biskup, a papież jak papież. Dla których msza musi być wypełniona znakami i pięknem, żeby mogli odczuć, że uczestniczą w przedsmaku liturgii niebieskiej; dla których starszy pan z brzuchem, musi być ubrany jak przystało na następcę Apostołów, żeby człowiek łacniej odczuwał, że w prostej linii, poprzez gest nałożenia rąk, faktycznie jest ich następcą.
Język gestów i symboli jest więc mową nie dziwaków, lecz normalnych wiernych, pełnych jakże zwykłej, ludzkiej słabości. I to zapewne było przyczyną tak licznych odjeść z Kościoła, zwłaszcza w Europie, gdzie symbolika ta się tworzyła i przepełniała umysł każdego katolika. Paweł VI odzierając Kościół z pomponów wykazał się nie tylko skrajnym niezrozumieniem człowieka i jego istoty, ale też jakimś tragicznym idealizmem, według którego wiara miałaby tak samo trwać w narodach, nawet wtedy, gdy nie będzie podsycana duchem symboliki i piękna. W tym miejscu warto spojrzeć na wspomnienia wielu katolików, zwłaszcza konwertytów, których nawrócenie miało miejsce w dobie świetności Kościoła, o której mówił jeszcze Jan XXIII, a wiara których została zachwiana za pontyfikatu Smutnego Pawła. Warto przeczytać rozterki ludzi, którym odebrano to, co ich do Kościoła przyciągnęło i którzy, jak sami się przyznają, resztkami sił trwają przy wierze tyko dlatego, że już wcześniej poznali, że to prawdziwy i jedyny Kościół. Patrząc na skutki decyzji papieża Montiniego widać, że w jego sercu zabrakło przede wszystkim zrozumienia dla słabych, którzy trochę podobnie jak św. Tomasz chcą widzieć i dotykać, aby móc powiedzieć „Pan mój i Bóg mój”.
W tym wszystkim najsmutniejsze jest to, że dokładnie tym samym brakiem zrozumienia cechuje się papież Franciszek. Tym bardziej to boli, gdyż był świadkiem pontyfikatu człowieka, który na nowo pokazał, jaką wartość mogą mieć zapomniane czy zgoła odrzucone znaki, który upatrywał w nich źródła siły i zaufania dla wielu, który podkreślał nimi to, że Kościół to nie ostatnie 50 lat, ale lat 2000 i że papież w czerwonych butach, koronkowej rokiecie, jedwabnym mucecie i bogato zdobionej stule może być tak samo ludzkim, prostym i pokornym człowiekiem, jak bez tych akcesoriów. Rozumiał, że dla części katolików są one potrzebne. Był to papież, który wreszcie zwrócił uwagę na konserwatywne skrzydło Kościoła i jego potrzeby. Dziś znów czujemy się odstawieni na boczny tor, na margines Kościoła, dziś znów spokojnie, podpierając się postawą papieża, można przyszywać nam łatki faryzeuszy, dogmatyków westymentarnych i dziwacznych sentymentalistów. Ale czy ozdobny ornat i fanon na papieskich ramionach sprawiłby, że Franciszek nie mógłby głosić Bożego miłosierdzia? Czy złoty krzyż na szyi i gronostajem obszyty mucet uniemożliwiłyby zwracanie uwagi na niesprawiedliwość wobec najbardziej potrzebujących? Czy czerwone buty przejęłyby władzę nad nogami Ojca Świętego i odciągałyby go od ludzi?
Franciszek przepuścił olbrzymią szansę dla Kościoła: kontynuując dzieło Benedykta mógł nadać mu dodatkowy, osobisty wymiar. Mógł po prostu zrobić to, co robiło wielu papieży dawniej: do przekazywania tej samej wiary w tym samym stroju dodać rys własnej osobowości. Nie wyciągać jej na wierzch, ale jakby przykryć tymi szatami, żeby na pierwszy plan wybijał się fakt, iż jest Zastępcą Chrystusa na ziemi, a nie, że jest Franciszkiem. Problem w tym, że może właśnie tego kardynał Bergoglio nie chciał: albo przespał, albo świadomie zignorował pontyfikat swojego poprzednika, od samego początku chcąc zburzyć to, co Benedykt przez lata konsekwentnie konstruował. Chciałbym wierzyć, że kierują nim dobre chęci, ale w konfrontacji z faktami ciężko to przychodzi. A jaki będzie tego efekt poza już obecnym rozhuśtaniem w Kościele? Taki, że jeżeli trafi się konserwatywny następca, to dokładnie z tą samą szybkością i bezwzględnością będzie mógł przywrócić wszystko, co zechce i nikt mu nie będzie mógł czegokolwiek zarzucić – w końcu przykład weźmie z uwielbianego Franciszka. Ale dobrze wiadomo, że wtedy świat spojrzy na to zupełnie inaczej. I bardzo dobrze. Bo obawiam się każdego papieża, którym współczesny świat się zachwyca.
14 komentarzy
Kuba Dzierżak
Mam ten sam pogląd na pompony :) Jednak mierzi mnie jedna kwestia, a mianowicie encyklopedyczna notka o posoborowcach :) Chcę zaznaczyć jedynie, że jest to bardzo jednostronne podejście i mało chrześcijańskie. Znam ludzi, którzy pomponami interesują się tak, jak zeszłorocznym śniegiem i śmiało walą z gitarami i bębnami na Najświętszą Ofiarę, ale są naprawdę ludźmi wiary, zdolnymi o niej świadczyć :) Do czego zmierzam? Walczmy o pompony, ale pomału, od podstaw i pokojowo, bez rewolucji. Pozwalajmy ludziom na wyrazanie wiary w – biorąc pod uwagę przepisy liturgiczne – niekoniecznie dobry sposób, jeśli tylko dzięki temu lepiej dotykają samego Boga i misterium wiary :) takie jest moje zdanie i jeszcze raz podkreślam – jestem szczerym zwolennikiem pomponów, zraziła mnie tylko ta ostra krytyka ludzi epoki posoborowej :) Pozdrawiam serdecznie, In Christo!
iktp
Przez posoborowców nie rozumiem ogółu ludzi chodzących na nową mszę, ale tę ich część, która w sposób fałszywy rozumie naszą wiarę, co przejawia się postawą taką jak w notce encyklopedycznej. Ludzie zaś którzy z bębnami i gitarami chodzą na Mszę Świętą, to osoby najczęściej zaangażowane w jakąś wspólnotę, w życie swojej parafii. Od takich ludzi oczekuję głębszej wiedzy, respektowania przepisów liturgicznych, a wszystko to w zrozumieniu ducha liturgii. Jeżeli ktoś w „niekoniecznie dobry sposób” czci Boga w liturgii, to czy nie przekłada się to na jego wiarę? Czyż tego właśnie nie mówi znana maksyma: lex orandi, lex credendi?
Tak, notka ta ma swoje zadanie, ma nieco wstrząsnąć, aby pewną rzecz ukazać w wyraźnym świetle :)
In Christo.
Ernest
Mądre słowa, bardzo mądre.
iktp
Bóg zapłać za dobre słowo.
NuncjuszKg
ta reguła jest świetna, chociaż nie do końca się z nią zgadzam;] Tak jak nie chcemy żeby nas obrażano przez szufladkowanie, tak też, myślę że nie wszyscy posoborowcy są tak skrajni jak ich większość;] pozdrawiam redakcje;]
iktp
Oczywiście, dlatego umyślnie piszemy o posoborowcach jako pewnej grupie, a nie całości osób chodzących na nową mszę :)
Postępowiec
A może taka definicja?
„Tradycjonaliści” – odłam kościoła katolickiego powstały w reakcji na reformy Kościoła dokonane po Soborze Watykańskim II. Sekta rozwinęła się na początku XXI wieku na fali tęsknot i sentymentów za bezpowrotnie minionymi czasami. Nie zdobyła nigdy większej popularności, aczkolwiek w niektórych środowiskach uleganie jej wpływom było dość modne i popularne. Jej przedstawiciele cechowali się przeświadczeniem, że Liturgia Kościoła osiągnęła swoją absolutną i boską doskonałość podczas Soboru Trydenckiego i odtąd jedynym zadaniem Kościoła jej kultywowanie jej dokładnie w takiej właśnie formie. Jakiekolwiek próby dokonania w niej najmniejszej choćby zmiany czy modyfikacji prowadzą do utraty jej doskonałości, odbierają jej moc zbawczą i są obrazą majestatu Boga, który najwyraźniej taką właśnie formę sprawowania Mszy Św. uznał za jedyną i nie podlegającą jakimkolwiek zmianom in saecula saeculorum. Tradycjonaliści odrzucają współczesne Magisterium Kościoła uznając je za zbrodniczą herezję. Ich zdaniem Duch Święty po Soborze Trydenckim opuścił Kościół na ziemi, stąd wszelkie późniejsze reformy tegoż Kościoła są dziełem diabła. W łączności z kolejnymi papieżami tradycjonaliści pozostają o tyle, o ile są oni skłonni akceptować ich poglądy. Depozyt wiary Jedynej i Prawdziwej spoczywa ich zdaniem wyłącznie w ich sekcie, natomiast Kościół Powszechny jest zatruty herezją modernizmu i jako taki nie zapewnia wiernym możliwości zbawienia.
Osobliwą nienawiścią darzą tradycjonaliści członków Drogi Neokatechumenalnej, być może ze względu na bujny rozwój tej gałęzi Kościoła Rzymskokatolickiego.
Świadomość religijna członków sekty tradycjonalistów jest skostniała i skrajnie dogmatyczna, obarczona poważnymi błędami teologicznymi (np. negowanie wszechmocy Boga, który jakoby nie może działać w Liturgii sprawowanej według współczesnego rytu).
Sekta ta obecnie stanowi niezauważalny margines Kościoła.
Podoba się?
A na koniec – jeśli ktoś traci wiarę przez brak pomponów, to znaczy, że nigdy jej naprawdę nie miał. Wiara rodzi się ze słuchania (Rz 10,17), bo w ten sposób spotyka się Chrystusa, który tą wiarę daje każdemu, kto jest otwarty na jej przyjęcie. A jeśli ktoś woli pompony – jego strata…
Z Bogiem
iktp
Definicja pewnie mogłaby i być prawdziwa, gdyby tak faktycznie było. Jednak raczej nikt nie zatrzymuje rozwoju liturgii na Soborze Trydenckim, a pewna część tradycjonalistów nawet uważa, że jej szczyt nastąpił przed nim, w czasach średniowiecza. Nie kojarzę też, żeby jakiś trads mówił, że kultywowanie liturgii to ma być jedyne zadanie Kościoła. Błędne są też założenia co do wierności Magisterium – po prostu nie ma czegoś takiego jak „współczesne Magisterium”. Trzeba się zgadzać z jego całością i tu właśnie pojawiają się problemy wypaczonego rozumienia Vaticanum II. Zgadzam się natomiast co do zatrucia herezją modernizmu, ale o tym nauczał już św. Pius X, także to nic nowego, tylko proces znacznie się pogłębił.
Co do neonów, jakaś prawda w tym jest: nie są lubiani przez tradsów, ale też przez sporą część zwykłych katolików. Ale za skrzywioną liturgię, komunię na rękę i judaizowanie, a nie za rozwój. To dalej o negowaniu działania Bożego w posoborowej liturgii to już w ogóle absurd – każdy trads wie, że Bóg zadziała nawet jak ksiądz w samych majtkach zakonsekruje ważnie postaci na taborecie w domu. Także tu znów niecelny strzał.
Ostatnie zdanie jest wyraźnym przejawem tego, że w ogóle nie rozumie Pan, o co chodzi z pomponami (bo to nie tylko dotyczy zmysłu wzroku). Pomijam fakt, że neguje Pan nauczanie Soboru Trydenckiego i to kanonów zawarowanych ekskomuniką. Nie za dobrze zatem z Pana świadomością, ale to tylko potwierdza całościową tezę mojego wpisu.
Anonim
Oh, wiem że moja świadomość religijna (notabene co to jest? wiedza? wiara?) nie dorasta do pięt świadomości tradsa, ale cóż się dziwić – w końcu to Wy macie Ducha Św. a nie ja :-( Proszę jednak o uczynek miłosierdzia i o pouczenie błądzącego – jakie to Kanony neguję zaciągając na się ekskomunikę?
Aha – a do mojej skleconej ad hoc „definicji” koniecznie muszę dodać zdanie: „Przy pierwszym starciu z adwersarzem informują go, że jest ekskomunikowany.” Serio! A z tradsami mam sporo do czynienia, bo na forach, na których bywam ze względów zawodowych jest ich spora nadreprezentacja. Stąd zresztą takie a nie inne sformułowania „definicji” .
Pomódlmy się za siebie nawzajem :-) Z Bogiem
iktp
Nic mądrzejszego od Ojców Soborowych nie napiszemy, zatem odsyłamy do źródła: http://ikomutoprzeszkadzalo.pl/cappella-papale/anathema/
Twierdzenie zatem, że jeżeli ktoś bez pomponów może mieć problemy z wiarą, to w ogóle nie wierzy, jest sprzeczne z tym co głosi Kościół, a co jest normalne dla ludzkiej natury. I nie napisałem, że jest Pan ekskomunikowany, tylko że neguje Pan nauczanie soborowe, ale czyni to zapewne z niewiedzy, co w zasadzie wśród wspomnianych posoborowików nie jest niczym nowym :)
I nie mieszajmy w to Ducha Świętego – do wykształcenia świadomości swojej wiary (czyli po prostu dobrego jej znania) wystarczy rozum i oczy, żeby coś poczytać. Czy teraz też padnie tekst, że wiara rodzi się ze słuchania? ;)
Z Bogiem! Będę pamiętał w modlitwach!
Postępowiec
Nie, teraz nieco go sparafrazuję ;-) Wiara rodzi się (również) z czytania. A tym co się czyta jest Słowo Boże. To znacznie bardziej budująca lektura, niż zgłębianie kolejnych kanonów Trydentu. Napisze Pan zapewne, że one wciąż obowiązują – i formalnie ma Pan rację. Wszystkie te anatemy, ekskomuniki itd. formalnie nie zostały chyba nigdy i nigdzie uchylone, ale na przykład w Bostonie (chyba) wciąż formalnie obowiązuje prawo zakazujące uwiązywania koni do barierek w centrum miasta.
A jeśli chodzi o świadomość wiary – św. s. Faustyna ledwie czytać i pisać dawała radę. Św. Jan Maria Vianey też ledwie radził sobie z nauką i chcieli go nawet wywalić z seminarium. Nie zbawia Prawo, zbawia Chrystus. Stąd nawet drobiazgowa znajomość Prawa (nawet Trydenckiego) na nic się nie przyda, jeśli nie zna się Chrystusa. A Chrystus nie powiedział „kto pozna Prawo będzie zbawiony”, ale powiedział „kto uwierzy i Chrzest przyjmie” (Mk 16,16). Więc wolę sobie poczytać św. Pawła…
CO i Panu bardzo polecam – to mądry człowiek był…
Z Bogiem
iktp
Czy mi się wydaje, czy porównał Pan kanony Kościoła Świętego do jakiegoś podrzędnego świeckiego przepisu? Na prawdę, ciężko o lepsze potwierdzenie definicji posoborowca niż tego rodzaju teksty. To smutne, że aż tak bardzo mam rację.
Zaś co do wymienionych świętych – czy ponieważ oni mieli problemy z nauką, my też mamy ją zaniedbać? Na szczęście umiejętność czytania jest dziś znacznie bardziej rozpowszechniona i należy z niej korzystać, choćby po to, żeby nie pisać takich bzdur jak Pan. Bo to nie kwestia drobiazgowej znajomości prawa, ale jego podstaw.
Zosia
Karmiono mnie w latach 80ch, na Oazie posoborowiem, protestantyzmem, oslabiano ducha. Wbijano mnie w pyche, ze 'znam’ Pismo sw., bo o nim mowie i to to co mi slina na jezyk przyniesie, bez nadzoru kogos kompetentnego, umiejacego zauwazyc herezje. Uczono polegania na uczuciach. Nie dano solidnej formacji. Do tego polski Kosciol nie oczyscil sie z donosicieli, agentow. A wpajano mi, ze Kosciol to Duchowienstwo. Szukalam wiec prawdy po swiecie, z dala od Kosciola. Wrocilam dopiero kilka lat temu dzieki Mszy sw. lacinskiej. Na pewno dzieki łasce Boskiej, modlitwie wstawienniczej ale zmiana nastapila u mnie przez udzial w innej liturgii, mozliwosc skupienia sie na modlitwie podczas Mszy swietej. Mieszkam w Irlandii i tu odprawiaja NOM w pol godziny. Im wiecej sie ucze o Kosciele tym bardziej kocham Katolicyzm. Tylko my mamy prawdziwa wiare, prawdziwa wiedze o swiecie duchowym i o tym jak powinien wygladac rozwoj duchowy. Gdybym wiedziala co wiem dzis to nigdy bym nie odeszla z Kosciola. Pan Bog zna nas najlepiej i wie, ze nam potrzeba czegos widzialnego, rytualow, porzadku (pomponow;). To wszystko przygotowuje nas do ciaglego przebywania z Bogiem, do Nieba.
Prawdziwa milosc to uczucie ale i decyzja, odpowiedzialnosc.
Ciekawa jestem ile wytrzymala wiara tych 'z gitarami’. Gdzie oni sa teraz? Na kursach Alfa? itp? Co czytaja? Harrego P?.. Chodza na antykatolickie przedstawienia jak musical 'Matylda’?.. Osobiscie wole harfy.
Mam wrazenie, ze PT Postepowiec nie rozumie definicji slowa 'herezja’. O tempora o mores!
Bog zaplac za swietny, dobrze wywazony blog. I to z poczuciem humoru:)
iktp
Bóg zapłać za dobre słowo :)