Commentarii

Reductio ad pharisaeum seu haec et illa

„Nie ma w was miłości! Jesteście jak faryzeusze!” – te określenia stały się tak stałym elementem internetowych dyskusji w materii zachowywania przepisów i ducha liturgii, że człowiek w zasadzie czeka, kiedy one padną. Wyjątków od tej reguły jest niewiele, a zasada jej działania jest prosta: im dłużej trwa rozmowa, tym większe prawdopodobieństwo, że w końcu ktoś to napisze. Reductio ad pharisaeum mogło by więc być katolickim odpowiednikiem reductio ad Hitlerum i tym samym kończyć dany dyskurs. Póki co tak się nie stało i słowa te budzą jedynie niepohamowaną radość domniemanego stronnictwa faryzejskiego, przy całkowitym niezrozumieniu istoty sprawy drugiej strony. W czym więc leży problem?

W tym, w czym zazwyczaj: w braku wiedzy. Z odbytych dyskusji śmiało mogę powiedzieć, że liturgiczni liberałowie nie tylko nie znają przepisów i zupełnie obce dla nich jest ich znaczenie, ale jeszcze nie rozumieją Pisma Świętego. Współczesnych obrońców ceremonialnej poprawności widzą jako pozbawionych miłości, zatwardziałych i aroganckich ludzi, całkiem podobnych do tych, którzy nieustannie knuli i intrygowali przeciwko Chrystusowi w czasie Jego ziemskiego życia. Cały sęk w tym, że Zbawiciel faryzeuszów ganił zupełnie za co innego, niż dbanie o przestrzeganie praw. Jeżeli zajrzymy do rozdziału XXIII Mateuszowej Ewangelii, znajdziemy tam bardzo ostrą mowę Jezusa, która jednak zawiera właściwy powód krytyki tych ludzi:

Biada wam, uczeni w Piśmie i faryzeusze, obłudnicy! Bo dajecie dziesięcinę z mięty, kopru i kminku, lecz pomijacie to, co ważniejsze jest w Prawie: sprawiedliwość, miłosierdzie i wiarę. To zaś należało czynić, a tamtego nie opuszczać.

Obrońcy nadużyć i bylejakości zdają się znać zacytowany fragment tylko po części, gdyż drugie zdanie jakoś znika w ich interpretacjach, co zresztą pozwala im na sporą dowolność w przypinaniu łatki faryzeusza i daje im samozadowolenie osób wierzących w dobrze wykonane zadanie. Gdy więc sam nasz Pan potwierdził znaczenie zewnętrznych przejawów wewnętrznej postawy człowieka, gdy Kościół poparł to uroczystym nauczaniem, zawarowanym nawet ekskomuniką, to czemu tak ciężko jest wyjaśnić ludziom, że przy krytyce liturgicznej ignorancji człowiek kieruje się miłością do tego, co święte? Czemuż zaraz posądzanym się jest o dbałość tylko o „zewnętrzną stronę kielicha i misy”?

I tu dochodzimy do kolejnego aspektu tego rozważania: czego to „czepiają się te wredne tradsy” i z kim muszą się spierać? Zaczynając od drugiego pytania, otrzymamy po części odpowiedź na pierwsze. Najczęstszym przeciwnikiem w internetowych dyskusjach są członkowie różnego rodzaju wspólnot, a szczególnie duszpasterstw akademickich. A jak takie duszpasterstwa, to wiadomo co może być źródłem sporu – nierozerwalny element wszelkiej maści wycieczek górskich, czyli Msza Święta plecaczkowa: sprawowana byle gdzie i na byle czym, ale oczywiście usprawiedliwiona nastrojowością, klimatem i zbliżeniem przez naturę do Boga. Na nic podawanie przepisów, na nic argumentacja teologiczna czy nawet wskazywanie na praktyczniejsze możliwości – kto nie jest z nami, ten faryzeusz i wara mu od „naszej” liturgii. I jakoś ci ludzie nie dostrzegają, że bojownicy o godny kult Boży walczą za nich o to, co ich dość często bezpośrednio nie dotyka: o nową mszę. W większości osobami wytykającymi błędy natury liturgicznej są ludzie uczęszczający na stary ryt, z nową mający do czynienia sporadycznie. Wychodzi więc na to, że o NOM najbardziej dbać chcą tzw. tradsi, a największymi jego katami są księża i młodzież, którzy tym przecież żyją na co dzień.

Czego więc jeszcze, poza przepisami i Pismem Świętym, nie rozumieją zwolennicy tandety i nagminnego łamania rubryk? Ich znaczenia, a co za tym idzie, przyczyny ich powstania. I nie chodzi mi tu o historyczne uwarunkowania, ale o prostą zasadę, jaką się kierowano: miłość do Boga, Kościoła i jego liturgii, która doprawiona była zdrowym pragmatyzmem, co szczególnie widać w starym rycie, gdzie przepisy mają na celu nie tylko dbanie o godność i piękno celebracji, ale są zwyczajnie logiczne, a przez to dla człowieka zupełnie naturalne. Gdy człowiek zrozumie, że przepisy liturgiczne nie służą pognębieniu kapłana, ale właściwemu ukierunkowaniu, że są jak tory, które pozwalają spokojnie prowadzić się ku celowi, to znikną powody do sporów, a między osobami przywiązanymi do starszej i młodszej formy rytu rzymskiego pojawi się płaszczyzna porozumienia, która będzie owocowała w przyszłości i może przyczynić się do powrotu utraconego sacrum, a także stać się dobrą podstawą pod niezbędną przecież reformę NOM.

3 komentarze

  • matt

    Argumentum ad Robertum Gravesum:
    „Gdy Jezus siedział w domu za stołem, przyszło wielu celników i grzeszników i siedzieli wraz z Jezusem i Jego uczniami. Widząc to, faryzeusze mówili do Jego uczniów: Dlaczego wasz Nauczyciel jada wspólnie z celnikami i grzesznikami? On, usłyszawszy to, rzekł: Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają. Idźcie i starajcie się zrozumieć, co znaczy: Chcę raczej miłosierdzia niż ofiary. Bo nie przyszedłem powołać sprawiedliwych, ale grzeszników.”
    „Zdrowi” odnosi się niewątpliwie do faryzeuszów. Polecam ten argument do kruszenia internetowego betonu;)

  • Tasław

    Mnie tylko zastanawia parę rzeczy. Po pierwsze, podobnie jak generalizują i wyzywają od faryzeuszy tradsów posoborowi, tak samo często byłem świadkiem wielu niezbyt miłych komentarzy odnośnie posoborowych autorstwa tradsów – ci z kolei wątpią w pobożność wielu novusowców. Jedni i drudzy się nie popisują. Nawet tutaj Autor generalizuje.
    Po drugie, stereotyp nie bierze się znikąd. Tutaj na IKTP jest niby kolorowo, ale to tak nie wygląda. Tradycjonaliści bardzo często nie sprawiają wrażenia ludzi miłości. Pamiętam nawet jak mój przyjaciel powiedział, że wiara jest ważniejsza niż miłość i że nie zgadza się z hymnem o miłości. Byłem świadkiem jak ktoś wyzywał o. Bashoborę od „charyzmatycznych oszołomów”. Wielu dba o najdrobniejsze szczegóły, rubryczki. Nie chodzi o to, żeby je DOSZCZĘTNIE zlikwidować. Problem w tym, że te szczegóły urastają do rangi dogmatu – za to Jezus tępił faryzeuszy i to widzę u tradycjonalistów baaaardzo często. I za nie odróżnianie tradycji od Tradycji. Przy okazji: uwielbiam Mszę Trydencką, żeby nie było, żem straszny modernista.
    Po trzecie: zauważyłem, że z kolei Wy uwielbiacie robić z siebie męczenników.
    Po trzecie chciałbym kiedyś wreszcie, cholera, porozmawiać sobie z kimś z Was, tradycjonaliści, dłużej, pojedynczo, a nie w komentarzach na fejsie :P bo tam to brutalna ta Tradycja (tradycja?) często jest :P

    • iktp

      Generalizacja wynika w tym przypadku z tego, że faktycznie w niemal każdej takiej rozmowie padają te same określenia, co nie oznacza, że tak myślą wszyscy chodzący na NOM. Oczywistym jest też, że wśród tradsów są różni ludzie. Te fakty traktuję jako oczywiste i na nich się nie skupiałem w tym tekście, ale na nagminnym tłumaczeniu olewania przepisów miłością i postawą Chrystusa wobec faryzeuszy, jak widać źle odczytanej, co Pan też stosuje powyżej: jeszcze raz proszę zobaczyć, co Pan Jezus faktycznie potępiał u faryzeuszy.
      Prawdziwa miłość do Kościoła przejawia się w szanowaniu przepisów, Tradycji, ale także tradycji – tych mniejszych czy większych. Czy przyjmowanie z radością ataków posoborowików to męczeństwo? Nie, ale co by nie mówić o osobach przywiązanych do starusa, to oni często dostają po głowie za swoją postawę – i to nie internetowo, ale w świecie rzeczywistym. Co gorsza, najczęściej od duchownych.

      Co do rozmówi prywatnych – jeżeli tylko byłaby ku temu okazja, to czemu nie :)

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.