Commentarii

De initio finis

Pod  względem pomponiarsko-celebrycystycznym ostatnie dwa tygodnie to był ciekawy czas: nie dość, że gwałtownie wzrosła liczba celebracji Wielkiego Tygodnia sprzed reform Piusa XII, to jeszcze spora część z nich odbyła się bez dopraszania się Rzymu o jakąkolwiek zgodę. A przynajmniej na to wygląda, bo ani Instytut Chrystusa Króla Najwyższego Kapłana, ani Instytut Dobrego Pasterza żadnymi indultami się nie chwaliły, za to ich profile facebookowe przepełnione są zdjęciami z liturgii wielkotygodniowych sprawowanych w starszym rycie. Wiadomym było, że wśród członków tradycyjnych zgromadzeń już wcześniej istniały tendencje do powrotu do przedpiusowych Świąt Paschalnych, choć objawiały się w różny sposób i w różnym natężeniu. Katalizatorem okazał się niespodziewany indult dla Kapłańskiego Bractwa św. Piotra, który sprawił, co zresztą było słuszne i logiczne, iż wielu uznało, że nie ma przeciwwskazań do celebracji Wielkiego Tygodnia wg ksiąg sprzed deform z połowy ubiegłego wieku. Wynikało to zapewne z myśli, którą Benedykt XVI wyraził następująco: „to, co dla poprzednich pokoleń było święte, również dla nas pozostaje święte i wielkie i nie może być nagle całkowicie zakazane lub, tym bardziej, uznane za szkodliwe. Wszystkim wyjdzie na dobre zachowanie bogactw, które wzrastały w wierze i modlitwie Kościoła i przyznanie im należytego miejsca”. Choć słowa te związane były z szerokim pozwoleniem na celebrację Mszy Świętej wg mszału Jana XXIII, to jednak ich sens można odnieść także do celebracji świąt Śmierci i Zmartwychwstania Pana Jezusa wg starszego mszału. Bo czyż można zakazać modlitwy, którą Kościół żywił się przez wieki, która była integralną częścią mszału św. Piusa V, a która pierwsza padłą ofiarą niszczycielskich zapędów ks. Bugniniego? Jak to zawsze bywa, rzeczywistość sama wszystko zweryfikuje, wygląda jednak na to, iż jesteśmy świadkami początku końca nieudanego eksperymentu, jakim była reforma Wielkiego Tygodnia w latach 50.

Kard. Burke w otoczeniu asysty w czasie celebracji liturgii Wielkiego Piątku wg ksiąg sprzed reform Piusa XII.

Cieszy też mocno fakt, że trend powrotu do normalności nie ominął i naszego kraju: do miejsc, w których już w poprzednich latach odprawiano Triduum sprzed deform, dołączyły nowe, w których sprawowano w ten sposób choćby Niedzielę Palmową. Jedno duszpasterstwo wybiło się tu w sposób znaczący, obchodząc te Trzy Święte Dni solennie, czyli celebrując je w asyście diakona i subdiakona, nie kryjąc się z tym, a nawet udostępniając zdjęcia wraz z krótką relacją lokalnej prasie katolickiej, która publikowała je codzienne na swojej stronie internetowej. I co najlepsze, nie było to bynajmniej to duszpasterstwo, które jako jedyne w Polsce miało zgodę z Watykanu. Ot, taki paradoks. Zresztą nie jeden w tym przypadku.

Żeby dobić jeszcze zwolenników trzymania się rytu post ’55 albo tzw. wyznawców Świętego Papiera, wspomnieć trzeba, że we Florencji celebrowano maksymalnie pomponiastyczne Triduum z kardynałem Burke’iem: warto przy tym zaznaczyć, że nie zabrakło pokutnych kardynalskich szat chórowych, łącznie z pasem ze złotymi pomponami. Wszystko to w pierwszym roku obowiązywania indultu dla wybranych domów jednego z tradycyjnych bractw kapłańskich. Bardzo dobrze wróży to na przyszłość, choć raczej nie ma co spodziewać się szerszego indultu na celebrację Wielkiego Tygodnia przed upływem trzyletniego okresu ad experimentum udzielonego FSSP. Do tego czasu trzeba sobie jakoś radzić bez specjalnych pozwoleń.

Czy godzi się tak czynić? Cóż, bardzo podobnie wyglądała sprawa starej mszy w okresie wprowadzania NOM: najpierw było, że stara msza została zniesiona, potem nastał czas indultów, w których przechodzono od rytu ’65 do ’62, o hybrydach nie wspominając, a na końcu mieliśmy Summorum Pontificum. Tak jak przy indultach celebrowali księża bez zgody biskupa, tak i ignorowano pewne obostrzenia papieskiego motu proprio w myśl tej samej zasady, czyli kierowania się duchem logiki, a nie przepisów. Tak samo jest i w kwestii starszego Wielkiego Tygodnia: trzeba wreszcie uznać, że reforma z czasów Piusa XII pasuje do etapu rytów przejściowych, a nie dawnego mszału rzymskiego, którego integralną częścią jest nietknięty ręką Bugniniego ryt Świąt Paschalnych. Cała ta sytuacja świadczy dobitnie o zamieszaniu, jakie spowodowały reformy liturgiczne 2 poł. XX w., przez co obecnie przeżywany okres ponownego kształtowania się tradycyjnego rytu rzymskiego. A czas ten wymaga od nas, czyli od wiernych przywiązanych do starszych form, działań, które pozwolą na ich przywrócenie, nawet wbrew obowiązującym przepisom. Nie będzie to pierwszy przykład takiej postawy. Ważne, by kierować się w tym umiłowaniem Kościoła i jego liturgii, aby ruch ten nie przepoczwarzył się w bunt dla samego buntu.